Myślę, że najwyższy czas napisać taki właśnie tekst. Tekst, który traktować będzie o nas – szkołach językowych – które nie korzystają z szeroko pojętnej franczyzy – czy w metodyce, czy w organizacji szkoły.
Żyjemy dziś w bardzo specyficznych czasach, czasach które śmiało możemy nazwać festiwalem hipokryzji. Już podaję przykłady, mianowicie ze wszystkich stron bombardują nas informacje o tym, że zdrowe odżywianie wkracza do mainstreamu, ale jakoś nikt nie zanotował spadków sprzedaży ciemnego napoju z bąbelkami, chipsów wszelakich marek czy fast foodów każdego rodzaju. Dodatkowo, to właśnie herosi dzisiejszego świata -sportowcy, celebryci (szeroko pojęci) wtłaczają nam do głowy, że oni też to jedzą, piją, robią i to jest świetne.
Kolejny przykład to sieciówki, posiadające ogromne fundusze materialne. Jakże często – szczególnie teraz – spacerując po rozgrzanych słońcem chodnikach rzucają nam się w oczy reklamy lodów „kraftowych”, „rzemieślniczych” – przymiotniki te wzbudzają w nas pozytywne skojarzenia, bo przecież coś zrobione w małym zakładzie rzemieślniczym tzn. bez użycia taśmy produkcyjnej jest – w opinii społeczeństwa lepsze, niż to co wyprodukowała sieć.
Dlaczego zatem, tak wiele szkół decyduje się na wariant franczyzy? Dlaczego tak wiele szkół językowych boi się sieciowej konkurencji? Nie zawsze jak coś jest większe, czy ma większy zasięg jest lepsze – być może po prostu ma więcej funduszy na reklamę i rozpropagowanie danego elementu. Proszę Was wszystkich prowadzących małe szkoły językowe nie dajcie się sieciówkom – trochę brzmi to jak odezwa do małego sklepu spożywczego, obok którego otwiera się wielki supermarket – ale jednak sytuacja ta, wykazuje się dużym podobieństwem. Tak, to co lokalne może przetrwać, wystarczy, że Ty tego chcesz.
Dziękuję The Key 2 English za kontakt, rozmowa z Wami była w dużej mierze katalizatorem tego tekstu. My również możemy trzymać się razem – rzemieślnicze i kraftowe szkoły językowe, wspierajmy się.